poniedziałek, 30 grudnia 2019

prolog


    
     Czuję ile waży orzełek na mojej piersi, presję, o której mówili wszyscy dookoła, chociaż przecież jeszcze miesiąc temu prezesi studzili nadzieje kibiców, że naszym celem jest najlepsza szóstka; na wspomnienie tych bredni prycham pod nosem, bo wszyscy będący wewnątrz tej hermetycznej, rządzącej się prawem prawie boskim, bo ustalonym przez trenera Heynena, że do Bułgarii nie przyjechaliśmy jako biedniejszy kuzyn wielkich potęg, przyjechaliśmy po to, co nam się należało, po złoto. Wydaje mi się, że w moich żyłach płynie już jedynie adrenalina i ciągle jest jej za mało, bo każdy oddany bez walki punkt Brazylii, nawet w tak korzystnej dla nas sytuacji, boli podwójnie. Patrzę na obracającego w dłoniach piłkę Bruna, wszystko dzieje się tak szybko, kątem oka widzę wyskakującego do ataku Bartka i słyszę przeraźliwy krzyk przecinający turyńską halę - krzyk rozpaczy pomieszany z krzykiem radości, upragnionej wygranej, która smakuje jak nigdy wcześniej, chociaż przecież ten medal tylko dołączy do pozostałych. Sam nie wiem kiedy rzucam się w ramiona atakującego, ktoś klepie mnie po plecach, ktoś płacze; widzę Michała Kubiaka i Fabiana Drzyzgę, który wymachują stojąc na sędziowskim słupku ciesząc się podwójnym mistrzostwem, a mi mimowolnie przelatuje w głowie myśl, że może o takie trofeum walczyli razem po raz ostatni, jednak odrzucam ją szybko, bo teraz liczy się coś innego. Liczy się to, że obroniliśmy Mistrzostwo Świata, że po raz kolejny z grupy totalnie różnych ludzi udało się stworzyć kolektyw, który jest jedyny w swoim rodzaju. Mam wrażenie, że trwam w wyjątkowo pięknym śnie, gdy tuż za Olkiem wbiegam na te schody, a już kilka chwil później na mojej szyi, tuż obok orzełka, pojawia się medal z najbardziej wartościowego kruszywa, który smakuje hektolitrami potu, tysiącami leków przeciwbólowych i milionami wyrzeczeń, ale to też nie jest w tym momencie ważne - czuję dumę, że mogę być częścią tej drużyna, która pisze historię. Któryś z dziennikarzy macha do mnie przyjaźnie ręką i widzę, że on też ma w oczach łzy, ale to są łzy szczęścia i po cichu życzę sobie, żeby tylko takie pojawiały się w kolejnych latach. Kolejni ludzi mi gratulują, przytulają, ściskają dłoń i to wszystko jest tak idealne, nie potrafię w to uwierzyć, a co dopiero, gdy w rogu hali dostrzegam osobę, przez którą to wszystko wydaje się jeszcze bardziej odrealnione.
   – Co jest kurde – mruczę sam do siebie, ale gdy zaniepokojony moją miną Kwolek łapie mój wzrok kiwam tylko zbywająco ręką. Przestają się liczyć kibice, którzy zdzierali gardło, koledzy w euforii również stają się jakby odgrodzeni, gdy zmierzam do opartej nonszalancko o barierki brunetki. Widząc mój zdezorientowany, a jednocześnie zamroczony radością wzrok tylko uśmiecha się niewinnie przestępując z nogi na nogę. 
   – Mnie się tutaj nie spodziewałeś, co? – mówi pewnie jakby czytała ze mnie jak z otwartej księgi przechylając przy tym zaczepnie głowę, a ja łapię się na tym, że przez zbyt długą chwilę analizuję materiał sukienki opinający się na jej biodrach. – Nie mogłam przepuścić takiej okazji, bo to przecież dla ciebie ważne.
Nie mogę zrozumieć po co się tutaj pojawiła, na tej hali, przecież my nie mieliśmy znów piętnastu lat, to nie była olsztyńska hala, to były jak na ironię losu cholerne Włochy, przez które wszystko się skończyło. Mam ochotę zaśmiać jej się w twarz, ale nie potrafię, bo widząc iskierki niepewności w jej zielonych oczach czuję to samo co wtedy, gdy jeszcze byłem z Leną, na tej cholernej działce, gdzie wszystko się zaczęło. 
   – Jagoda – staram się zabrzmieć neutralnie, ale czuję jak struny głosowe odmawiają mi współpracy, gdy po raz pierwszy od dawna wypowiadam jej imię, które jeszcze kilka lat temu brzmiało jak największy afrodyzjak. – W co ty do cholery pogrywasz?
Widzę jej zmieszanie, gdy bawi się zamkiem skórzanej kurtki, widzę jak przełyka ślinę nie chcą spojrzeć w moje oczy, które tak intensywnie się w nią wpatrują. Nie potrzebuję dodatkowego rollercoastera po wydarzeniach sprzed kilku miesięcy, a rozgrzebywanie dawnych emocji, szczególnie przez osobę, która je we mnie obudziła jest strasznie niebezpieczne i mam wrażenie, że oboje doskonale o tym wiemy. 
   – Może chciałam ci po prostu pogratulować – mówi w końcu tak cicho, że jej głos prawie niknie w kakofonii dźwięków wypełniających halę, która nadal świętuje. Kręcę  głową jeszcze bardziej zdezorientowany czując jak twój własny anioł stróż śmieje mi się prosto w twarz.
   – Miałaś szansę w Płowdiw, miałaś szansę w Brnie – nie jestem w stanie opanować nuty rozżalenie, które zalewa wypowiadane przeze mnie zdania, ale czy jest coś w złego w mówieniu prawdy? – Dlaczego akurat tutaj? Dlaczego akurat w tym pieprzonym Turynie?! – wszystkie pozytywne emocje związane ze zdobyciem mistrzostwa świata nikną w momencie, gdy ona wzrusza ramionami. 
     Nie mogę dłużej na nią patrzeć, nie w momencie, gdy dochodzi do mnie myśl, że przecież gdybyśmy tylko się postarali moglibyśmy znowu istnieć. Widzę to samo w jej oczach, chociaż ukryte pod pokrytą żartu i zwykłej uszczypliwości. I to właśnie ta szalona myśl, ten idylliczna idea pomieszana z tym całym bólem, który sobie wzajemnie zgotowaliśmy przez własny egoizm sprawia, że gdy ona czeka na mnie niedaleko autokaru daję jej tę ostatnią szansę. Właśnie to szaleństwo mieniące się w jej oczach sprawia, że kilka godzin później przyciskam jej ciało do drzwi jej hotelowego pokoju składając na odsłoniętej szyi drobne pocałunki. Walczymy ze sobą o dominację, na śmierć i życie jakbyśmy chcieli ustalić kto jest ofiarą tego całego zajścia, kto z nas ucierpi bardziej. Jednak, gdy zdyszany opadam na poduszkę nadal słysząc jak wykrzykuje moje imię, wiem, że to nie miało na celu spojenie nas ponownie, to wszystko miało na celu pokazanie, że jesteśmy tylko ludźmi, upadamy szukając osoby, która nas podniesie i poddajemy się rządzą karmionym ostatkami miłości nadal marnie licząc na szczęśliwe zakończenie jakie widujemy w bajkach od dzieciństwa.


     Z nikłym uśmiechem na ustach spoglądałeś w kierunku blondynki, której włosy były znacznie dłuższe niż zazwyczaj. Co nie oznaczało, że ci się taka nie podobała. Była jeszcze bardziej dojrzalsza z zewnątrz nich dotychczas, ale właśnie to cię w niej Tomaszu najbardziej pociągało. Przy niej czułeś się jak dzieciak, wszystko wokół było takie błogie, ale potrafiła cię szybko i dobitnie sprowadzić na ziemię. Może dlatego trwałeś przy niej tak długo jak przy żadnej innej? Może ta mieszanka totalnie różnych charakterów od siebie sprawiała, że tak świetnie się dogadywaliście? Byliście jak woda i ogień, ale potrafiliście razem funkcjonować, nie wywołując pożaru ani powodzi. Twoje siwo błękitne tęczówki sunęły po jej drobnym ciele odzianym w treningową koszulkę z dawnego klubu, kiedy skupiona przesiadując na kuchennym blacie wpatrywała się w wyświetlacz białego laptopa i wystukiwała coś na jego klawiaturze. Zakląłeś siarczyście pod nosem, gdy do twoich nozdrzy dotarł zapach spalenizny. Lena zadarła spojrzenie z nad komputera i zerknęła przelotnie na przyrządzaną przez ciebie jajecznicę, chichocząc uroczo pod nosem. Zgromiłeś ją wzrokiem, a ta jedynie cmoknęła w powietrzu rozbawiona i powróciła do swojego zajęcia. Ty tymczasem nałożyłeś śniadanie na talerze i nabierając niewielką część posiłku wsunąłeś go jej do ust, prezentując jej swoje śnieżnobiałe uzębienie.
   – Nie przejmuj się tym już tak – mruknąłeś, gładząc dłonią jej policzek. – Na pewno coś znajdziesz.
   – Już znalazłam, Tomi – odparła, odbierając od ciebie naczynie z jajecznicą. – Troszkę spalona, ale potrafię ci to przewinienie przebaczyć, będąc świadoma, że cię rozkojarzyłam sobą.
   – Nie prawda. To myśl o siłowni tak na mnie zadziałała. – prychnąłeś.
  – Czy aby na pewno? – mruknęła, przegryzając płat dolnej wargi i spoglądając na ciebie z pod wachlarza ciemnych rzęs.
Odstawiłeś podtrzymywane przez nią naczynie na bok i wspierając się dłońmi o szafkę, przywarłeś wargami do jej ust. Byłeś bezbronny, kiedy zachowywała się w ten sposób. Od początku waszej znajomości uwielbiała cię prowokować i po mimo sporej ilości czasu jaka upłynęła od rozpoczęcia waszego legalnego związku nadal to czyniła. Ująłeś jej biodra w swoje smukłe dłonie i poderwałeś ją z powierzchni blatu, kątem oka obserwując jak oplata swoje nogi wokół twojego palca, krzyżując łydki za twoimi plecami. Wplotła palce w twoje gęste włosy i pogłębiła pocałunek, gdy mruknąłeś przeciągle na pieszczotę.
   – Chyba nie zamierzasz sprowadzić rodzeństwa dla Aleksa? – uniosła pytająco brew, lustrując wnikliwie twoją twarz.
   – A właściwie to czemu nie? – wzruszyłeś ramionami.
   – Tomasz, opamiętaj się. – zbeształa cię, stawiając stopy na podłodze.
   – Najpierw kusisz, a później opamiętaj się – przewróciłeś oczami. – Typowa kobieta. –fuknąłeś pod nosem.
  – Też cię kocham. – wytarmosiła cię za policzek i skradła z twoich ust przelotny pocałunek.
  – Co z tą pracą? – spytałeś zaintrygowany.
Blondynka przymknęła laptopa i z parującym kubkiem zasiadła na kanapie w salonie, poklepując wolne obok siebie miejsce. Naprawdę mało posiadaliście poranków, które mogliście poświęcić w pełni sobie. Odkąd zdecydowałeś się jej towarzyszyć we wspólnym wychowaniu Aleksandra to on skradał całą waszą uwagę od porannych godzin. Tym razem widocznie zdecydował się znacznie dłużej poprzebywać w krainie Morfeusza, co niezmiernie ci odpowiadało, bowiem w pełni mogłeś się nacieszyć swoją dziewczyną. Wsparła głowę o twoje ramie i wypuszczała słowa ze swoich słodkich ust z prędkością karabinu maszynowego, dzieląc się z tobą obawami dotyczącymi nowego stanowiska jakie miała objęć oraz informacjami jakich jej udzielono podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Wciąż wyrzucałeś sobie, że nie mogłeś jej wtedy wspierać ani tym bardziej odstawić na miejsce gdzie się odbywała, gdyż wówczas przebywałeś z drużyną na spotkaniu wyjazdowym w Bydgoszczy. Upiłeś niewielki łyk ciemnego napoju, który wypełniał jej ulubiony kubek otrzymany od ciebie na dwudzieste siódme urodziny i przechyliłeś głowę, aby się jej lepiej przyjrzeć. Byłeś jej ogromnie wdzięczny, że podczas większej części roku mogłeś podziwiać jej twarz niepokrytą ani gramem makijażu oraz sycić oczy, kiedy paradowała po twoim mieszkaniu jedynie w bieliźnie czy podkradzionej ci koszulce bądź dresie. Wiedziałeś, że wiele kosztowała ją przeprowadzka ze stolicy do Jastrzębia, ale czułeś, że potrzebowała zmian. Musiała oczyścić umysł z przeszłości, abyście obecnie mogli być w pełni szczęśliwi. Tak bardzo dałeś się pochłonąć refleksjom, że nie zauważyłeś, kiedy mały blondyn spoczywał na kolanach Leny i podporządkowywał się jej podczas spożywania śniadania. Zmierzyłeś dłonią jego gęste po tobie włosy i musnąłeś przelotnie jego czoło w ramach powitania.
   – Cieszę się, że to ty zostałeś ojcem. – wymruczała Zawadzka, patrząc ci głęboko w oczy.

***


ret: no dzień dobry, szczerze to nie byłam przekonana do drugiej części, bo poczujcie to "JA JUŻ NIE PISZĘ", ale od dłuższego czasu Kuba w mojej głowie się dopominał o uwagę, a zbieg okoliczności sprawił, że krótko po tym Kaśka napisała do mnie co z tym bałaganem robimy (uprzedzając fakty to bałagan w życiu Kuby jest spory, ale zawsze można zrobić większy).

Fornalove:  Hello Kochane ^^ Już kilka razy zdarzyło mi się wrócić do pierwszej części i czytać ją ponownie, bo jakoś nie potrafiłam z chłopakami totalnie skończyć i oto dzięki temu oraz zgodzie Ret  po 2 latach od początku 1 części zaspokoimy Waszą ciekawość odnośnie dalszego życia chłopaków ;3  Bardzo się cieszę, że znowu przypada mi zaszczyt pisania z Tą Panią oraz tego, że znowu powracam do jednej z lepszych historii jakie tworzyłam! Naprawdę mam do niej pewien sentyment, sama nie wiem dlaczego ;) Także do zobaczenia za jakiś miesiąc ;*