Strony

wtorek, 28 stycznia 2020

pierwszy

Wodziłeś za nią przeszywającym wzrokiem siwo-błękitnych tęczówek, spoczywając na kanapie w waszym salonie, kiedy drobnymi dłońmi po raz szósty z rzędu wygładzała materiał czarnej spódnicy przylegającej szczelnie do jej ud sięgającej znacznie przed kolano. Oparłeś się wygodnie o oparcie sofy i oczekiwałeś cierpliwie aż zbierze się do kupy, abyście mogli przekroczyć próg waszego mieszkania położonego w centrum miasta. Wiele osób narzekało na twoją decyzję odnośnie przeprowadzki właśnie tutaj, do Jastrzębia Zdroju, lecz ty nie zważałeś na liczne narzekania znajomych a propos braku budynków mieszkalnych, atrakcji turystycznych czy innych pierdół, które przy fakcie widnienia przy twoim boku blondynki wydawały się błahe. Dzięki swojej odwadze mogłeś teraz podziwiać roztrzepaną kobietę, w której byłeś szaleńczo zakochany i oparty wygodnie o sofę kręcić głową z niedowierzaniem nad tym w jakim stanie znajdowała się od poranka. W pośpiechu przełknęła ostatni łyk czarnej jak smoła kawy i z brzdękiem odstawiła biały, niewielki kubek na blat, chwytając w dłoń niewielką czarną torebkę. Westchnąłeś głośno, podnosząc się ociężale z siedziska i okręcając na palcu kluczyki od samochodu, przepuściłeś ją w drzwiach. 
– Jesteś chodzącym kłębkiem nerwów. – szepnąłeś jej na ucho, gdy zadziwiająco dobrze radziła sobie ze zbieganiem po schodkach klatki waszego bloku w wysokich, czarnych szpilkach. – Ej, ej! To, że ja uprawiam sport w tej rodzinie nie znaczy, że ty możesz nabawiać się urazów! – upomniałeś ją.
Chodzę na siłownie i uprawiam jogę. To też jakaś aktywność fizyczna jest, Tomaszu. –odburknęła lekko urażona twoimi słowami.
– Zwolnij mała! Bo będę zmuszony cię wziąć na ręce! – groziłeś jej. 
– Szkoda, że w łóżku mi tak nie mówisz. – dodała od siebie uszczypliwą uwagę, spoglądając na ciebie przez ramię z cwanym uśmiechem.
– Tam twoje tempo jest bez zarzutów, skarbie. – mruknąłeś, cmokając ją w czoło.
Oboje się roześmialiście i wsiedliście do twojego samochodu. Po za odstawieniem Leny na rozmowę kwalifikacyjną miałeś jeszcze inne plany dla waszej dwójki, o których nie wspomniałeś jej dotąd ani słowem. Wolałeś pozostawić te dla ciebie znakomite, dla niej niekoniecznie, wieści na później. Ukradkiem spoglądałeś na jej zaciskające się w pięści dłonie oraz dygoczące kolana, które drżały pod wpływem stresu jaki towarzyszył jej od samego ranka. Widziałeś to już podczas szczotkowania przez nią zębów w łazience czy nakładania delikatnego makijażu, gdy poprawiała lewą warstwę rzęs tuszem kilkukrotnie, aby ograniczyć szkody po dygoczącej dłoni. Martwiłeś się o nią. Nie chciałeś, aby tak mocno przeżywała nowe stanowisko  pracy jakie mogła dziś zyskać. Byłeś przekonany, że rozłoży konkurencje na łopatki i niepotrzebnie się denerwuje. Zerknąłeś na nią z nikłym uśmiechem piętnaście minut później, oświadczając, że jesteście na miejscu. Nim jednak zdążyła naprzeć dłonią na klamkę drzwi od strony pasażera rozpiąłeś pas bezpieczeństwa i zwróciłeś ją do siebie plecami, obserwując w lusterku bocznym zdezorientowanie malujące się na jej twarzy. Twoje smukłe dłonie spoczęły na jej barkach i delikatnymi, kolistymi ruchami sprowadzały na twoją dziewczynę błogość. Łaknąłeś wyeliminować z niej wszelkie spięcie. Podziwiając jej przymknięte powieki lekko drgające byłeś przekonany, że ci się to udało. 
– Leć już, bo się spóźnisz na trening.-rzuciła w twoim kierunku. – Dziękuję. – musnęła przelotnie twój policzek pomalowanymi na jasny odcień różu ustami. 
– Podziękujesz w domu. – poruszyłeś znacząco brwiami. – Dostaniesz tą pracę! No stres! 

***

Przeklinałem pod nosem szukając po kieszeniach klubowej bluzy kluczyków od samochodu. Czułem jak zaczynam się pocić nie mogąc znaleźć kawałka metalu, od którego zależało czy narażę się na wielki gniew Wszechmogącej, oczywiście mowa o Dominice, która w końcu zgodziła się przyjechać do Bełchatowa. Odkąd przeprowadziłem się do nowego mieszkanie każdą rozmowę z blondynką rozpoczynałem od pytania kiedy w końcu do mnie przyjedzie, ale ona była nieugięta, bo ma mnóstwo na głowie, bo studia, bo praca, bo nowy facet, a to rozpacz po byłym chłopaku - wszystko było ważniejsze niż ja. Niczego nie chciałem tak jak jej aprobaty odnośnie drogi, którą kroczyłem i wiem, że ona starała się okazywać mi wsparcie na każdym kroku - pisała zawsze kilka słów po meczu, jednak od blisko roku nasza relacja wyglądała zupełnie inaczej niż przed tym całym zamieszaniem, przed tym jak trzasnęła drzwiami twojego samochodu, gdy powiedziałem jej kto zaznaczył swoją obecność nieopodal mojego obojczyka. Na pewno pamiętacie, że w pewnym momencie sam przed sobą zacząłem się zastanawiać czy aby Dominika w jakiś magiczny, szalony sposób nie stała się kimś więcej. Nadal nie doszedłem do żadnych konkretnych wniosków, ale chyba trochę nie chciałem o tym myśleć, analizować tego - dawałem sprawom żyć własnym życiem i toczyć się własnym tempem.
– Carpe diem – mruknąłem wybierając numer przyjaciółki jednocześnie przeszukując szuflady stojącej w przedpokoju komody. Sprawdzałem już każde z możliwych miejsc, przejrzałem kieszenie wszystkich klubowych bluz, wszystkich spodni jakie miałem w szafie, szukałem ich w takich miejscach jak szafka kuchenna czy półeczka na kosmetyki w łazience. Ramieniem podtrzymywałem telefon, jednak gdy zniknął sygnał nawiązywania połączenia stanąłem prosto czekając na to aż odezwie się moja rozmówczyni. Po chwili usłyszałem jakieś burknięcie, które pasowało na rzucone w biegu “czego”. – Doma, nie mogę znaleźć kluczyków od auta. – rzuciłem praktycznie na wdechu wyobrażając sobie jak wielką wewnętrzną walkę prowadzi ze sobą: czy skrzyczeć mnie przez telefon czy jednak zrobić to prosto w twarz.
– Na ciebie to nigdy nie można liczyć – mruknęła zdegustowana, a ja mogłem przysiąc, że przewróciła teatralnie oczami jak to zwykle miała w zwyczaju. – Sprawdzałeś pod łóżkiem? – rzuciła mimochodem,ale właśnie to zdanie okazało się być tym brakującym elementem. 
– Oczywiście, że tak – odpowiedziałem jakby to było tak oczywiste, że po tym konkretnym momencie nie ślizgałem się w stronę sypialni i kilka chwil po rozłączeniu nie wyciągnąłem zagubionych kluczyków spod drewnianego stelażu. Oczywiście zrobiłem to na tyle szybko, żeby żaden z mieszkających tak potworów nie zdążył złapać mnie za rękę, przezorny zawsze ubezpieczony, czyż nie? Spoglądając na zegar narzuciłem na siebie jeszcze kurtkę i jak na złamanie karku popędziłem na spotkanie z gniewem Dominiki po drodze wbiegając jeszcze we wchodzącą do twojego bloku młodą dziewczynę, którą przeprosiłeś tylko rzuconym w biegu uśmiechem. I tak oto dobrą godzinę później siedzieliście w moim mieszkaniu już w dwójkę, a ja podsuwałem pod nos przyjaciółki kolejne, ukryte na czarną godzinę, słodycze byleby wybaczyła mi to haniebne zachowanie, bo musicie wiedzieć jedno - Dominika Nowacka mogła mieć wszystkie wady świata, mogła się wiecznie zakochiwać w złych facetach, ślinić się przez sen, mówić niemiłe rzeczy różnym ludziom zrzucając to na wrodzoną szczerość czy nawet zabierać mi budyń gdy jeszcze byliśmy w przedszkolu, ale nigdy w życiu nie zrobiła jednego - Nowicka nigdy w życiu się nie spóźniła, jak na córkę swojego tatusia, kapitana marynarki wojennej zawsze była gotowa na czas i jak przystało na córeczkę tatusia spóźnialskich nie tolerowała. 
– Wiesz gdzie sobie możesz wsadzić te czekoladki, co? – rzuciła, ale ja widziałem, że to była już klasyczna dominikowa zaczepka, gdy właściwie to nadal była zła, ale żądzę mordu już zastąpiło typowo pacyfistyczne nastawienie do świata. – Ostatnio tak strasznie ciężko się z tobą przyjaźnić, wiesz? – rozłożyła się wygodniej na kanapie przytulając jedną z ozdobnych, kupionych przez moją mamę poduszek. Wzruszyłem tylko ramionami nie chcąc wdawać się w dyskusje, które i tak nie zmieniłby jej postrzeganie sytuacji, w której się znalazłeś. Co jakiś czas rozmawiałem z Jagodą, która nadal mieszkała we Włoszech, udało nam się nawet kilka razy spotkać, a ja nadal uśmiechałem się do wspomnień tamtej wrześniowej nocy. Ale to nie było nic więcej niż kilka pocałunków poprzerywanych jękami, kilka mocniejszych pchnięć i jej ciało wyginającego się w łuk. – Kuba, powiedz mi jak to jest – głos dziewczyny odepchnął ode mnie wizję moich dłoni błądzących po nagim ciele brunetki, w którymś z hotelowych łóżek w rozmiarze king size. Uśmiechąłem się nieco sztucznie do mojej rozmówczyni chcąc bardziej siebie niż ją przekonać, że w pełni skupiam się na jej słowach. – Głupi nie jesteś, brzydki też nie jakoś szczególnie – złapałem jej rozbawiony wzrok, ale postanowiłem jej nie przerywać, bo widziałem, że dopiero się rozkręcała. – Wstydu nie ma jak się odzywasz, możesz mieć lasek na pęczki, przebierać w nich jak z katalogu, ale jakimś szalonym zbiegiem okoliczności uwikłałeś się w jakiś chory układ z tą manipulantką Jagodą. Ja się tylko pytam po jakie licho, Kochanowski?! 
Chciałem się roześmiać, obrócić to jakoś w żart, bo sam nie wiedziałem jak to wszystko się stało. Wiele razy się nad tym zastanawiałem, właściwie za każdym razem, gdy to się powtarzało, za każdy razem, gdy zamykałem za sobą drzwi, zadawałem sobie pytanie dlaczego to się stało? dlaczego to nadal się dzieje? Zdobyłem się na to, żeby wygiąć usta w zawadiackim uśmiechu chcąc wyśmiać pytanie Dominiki, jednak gdy zobaczyłem jej poważny, utkwiony w mojej osobie wzrok cała udawana radość odpłynęła z mojej twarzy. I widziałem, że ona nie odpuści, bo jej na mnie zależy, bo się martwi i wierzy w to, że Jagoda w pewnym momencie ponownie złamie moje serce, jednak w tamtym momencie ktoś nade mną czuwał, bo zabrzmiał niepewny dzwonek do drzwi. Blondynka zerknęła na mnie i pokręciła głową wstając, aby zobaczyć kto przerywa jedną z ważniejszych rozmów podczas całej naszej skomplikowanej, szalonej relacji. 
– Wrócimy do tego – rzuciła przez ramię zakrywając się szczelniej beżowym sweterkiem. Przymknąłem oczy czując jak każda komórka w moim ciele drga jakby zawieszona w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń. Kontrolnie spojrzałem jeszcze na zegar, ale do czasu popołudniowego treningu było jeszcze trochę czasu, wystarczająco, aby Dominika wyciągnęła ze mnie wszystko co mi leżało na sercu, wątrobie i trzustce. 
– Kuba – znowu głos dziewczyny wyrwał mnie z ucieczki we wspomnienia, więc wzdychając podniosłem się i podszedłem do drzwi wejściowych, przy których stała epatująca optymizmem blondynka wraz z osobą, którą uratowała mnie z opresji kilka minut temu. – Masz wiertarkę? – spojrzałem na nią zdziwiony nie rozumiejąc skąd to pytanie. – Zuza się dopiero wprowadziła, urządza się, a jej się zepsuła. – powiedziała jakby zniesmaczona tym, że nie potrafiłem czytać między wierszami albo lepiej tym, że nadal nie czytałem w jej myślach.
– Teraz trochę nękam o nią sąsiadów, ale chciałam dokończyć to dzisiaj, żeby nie psuć tym hałasem weekendu - dodała stojąca w drzwiach drobna dziewczyna uśmiechając się szeroko i szczerze. Dopiero po chwili ciszy zdałem sobie sprawę, że to na nią wpadłem wcześniej, gdy śpieszyłem się na dworzec autobusowy. Odzwajemniłem krótko grymas dziewczyny informując je obie, że zaraz przyniosę tę nieszczęsną wiertarkę. I tak kilka minut później po kilku krępujących dla mnie pytaniach zadanych nowej sąsiadce przez Dominikę i oznajmieniu przez nią, że na pewno poradzi sobie sama życzyłem się powodzenia i usłyszałem jak blondynka zamyka za nią drzwi.
– Miła była – stwierdziła Doma przekluczając zamek, a ja tylko wzruszyłem ramionami. – Nawet w twoim typie, może się z nią umówisz? – zerknąłem na nią niepewnie szukając podstępu w jej lekkim tonie, lecz ona tylko uniosła dłonie w geście poddania wracając do salonu. – Wszystkie są lepsze niż ta przeklęta Włoszka. 

***

Zachichotałeś pod nosem, gdy w zasięgu twojego wzroku znalazła się rozpędzona blondynka. Nim jednak zdążyłeś zareagować z impetem uderzyła w twoje ciało, wskakując na ciebie i obejmując cię nogami w pasie. Po jej ciemnych tęczówkach rozprzestrzenione było szczęście, które odpowiadało za blask jej oczu, a szybszy rytm bicia serca jaki wyczuwałeś zwiastować mogło jedynie dobre nowiny, a właściwie jedną. Lena oderwała swoją twarz wtuloną w twoją koszulę i nawiązała z tobą kontakt wzrokowy, oznajmiając, że otrzymała zatrudnienie w owej firmie, na której środku urządzała scene radości. Kąciki twoich ust osiągnęły wyżyny, odsłaniając przy tym twoje śnieżnobiałe uzębienie pokryte metalowymi drucikami. Musnąłeś przelotnie jej wargi i pogratulowałeś sukcesu, opuszczając ją na podłoże. Wtem za jej plecami dostrzegłeś starszego mężczyznę w granicach czterdziestu kilku lat , którego wzrok spoczywał na twojej ukochanej i nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie sposób w jaki to czynił. Zaniepokoił cię ten tajemniczy błysk w jego ciemnych oczach oraz cwany, ledwo widoczny uśmiech. Przeczuwałeś, że ten mężczyzna nie ma jedynie w zamiarach zyskać utalentowaną pracownię, ale coś jeszcze, coś odbiegającego totalnie od tego celu. Pokręciłeś głową, aby odgonić od siebie te myśli i objąłeś ramieniem dziewczynę, prowadząc ją w kierunku wyjścia z budynku. Skinąłeś głową na pożegnanie recepcjonistce i otworzyłeś drzwi samochodu przed Zawadzką. 
– Wszystko w porządku? – padło pytanie z jej ust. 
– Tak, tak. – odparłeś szybko, wsiadając do samochodu. – Zabieram cię gdzieś. To niespodzianka, ale nie wiem czy koniecznie będzie udana. – mruknąłeś, zapinając pas. 
Lena spojrzała na ciebie z obawą oraz niepewnością, lecz skinęła jedynie głową, którą oparła po chwili o fotel. Nim zauważyłeś, a zaprzestała popisów wokalnych wraz z radiowymi hitami jakie wypełniały wnętrze samochodu i zsunęła głowę z fotela na taflę szkła, oddając się tym samym krainie Morfeusza. Uśmiechnąłeś się nikle pod nosem na widok jej osnutej niewinnością twarzy i doszedłeś do wniosku, że może to i lepiej  dla ciebie, bowiem gdyby ujrzała zieloną tabliczkę z napisem twojego rodzinnego miasta mogłoby się to skończyć dla ciebie marnie. Zasługiwała też na odpoczynek w związku z emocjami jakich doznała od samego ranka. W pełni skupiony przemierzałeś autostradę, aby po nieco ponad półtoragodzinnej jeździe skręcić w jedno z krakowskich osiedli. Zerknąłeś przelotnie na wciąż wypoczywająca blondynkę i zgasiłeś silnik, wzdychając głęboko.  Teraz czekało cię najcięższe, Tomku. Delikatnie potrząsnąłeś jej drobnym ciałem i obdarowałeś delikatnym uśmiechem, widząc jej zamglony wzrok oraz dezorientację. Po chwili jednak odzyskała świadomość i obserwowałeś jak marszczyła brwi po opuszczeniu samochodu, badając czujnym wzrokiem sporej wielkości budynek, w którym się wychowałeś. Splotłeś smukłe palce z jej drobną dłonią i zaczerpnąłeś głębokiego oddechu, szykując się na wyjaśnienia. 
– Skarbie , tylko się nie denerwuj. – wypowiedziałeś łagodnie, patrząc na nią z ostrożnością. –  Zabieram cię dziś do rodziców. Uważam, że to odpowiedni czas, aby powiedzieć im o nas i Aleksandrze.-oświadczyłeś. 
– Ty sobie chyba żartujesz?! – oburzyła się Zawadzka, wyrywając rękę z twojego uścisku. – Nie raczyłeś mnie nawet o tym powiadomić, ani tym bardziej zapytać czy jestem gotowa! To są jakieś kpiny, Tomek! Myślałam, że dorosłeś, a ty…
– Co ja? Co ja? – splotłeś ramiona na klatce piersiowej i oczekiwałeś na jej odpowiedź. – Nie panikuj. Nie chciałem ci dokładać stresu, bo miałaś go zbyt dużo od rana. 
– Jakiś ty dobroduszny nagle. – wywróciła oczami podirytowana. – Chodźmy. Chcę mieć to już za sobą. – dodała, chwytając cię za rękę i ciągnąc w kierunku drzwi do domu. 
Uśmiechnąłeś się triumfalnie, ale zarazem z wdzięcznością i posłusznie towarzyszyłeś jej w drodze do wrot twojego rodzinnego królestwa. Po chwili za drzwi wyłoniła się twoja rodzicielka, której zazwyczaj pogodny wyraz twarzy zastąpiło zdziwienie i oszołomienie na widok osoby, która była przy tobie obecna. Wyminąłeś ją w progu, muskając przelotnie jej policzki na przywitanie i podążałeś w stronę obszernego salonu, prosząc o to samo twoją towarzyszkę. Tam na sofie zastałeś twojego tatę, który śledził powtórkę jednego z meczów rozgrywanych w zeszłym tygodniu. Pokiwałeś głową z uznaniem nad atakującym nad siatką Kochanowskim i utkwiłeś wzrok w członku swojej rodziny, chrząkając donośnie, aby zaznaczyć swoją obecność. Pan Marek poderwał się z mebla i zamknął cię w męskim uścisku, zerkajac niepewnie na Lenkę. Ta jednak wzrok wbity miała w sylwetkę byłego chłopaka, który zameldował się za linią dziewiątego metra w celu wykonania serwisu. 
– Mamo, tato. Chciałbym wam przedstawić moją dziewczynę, Lenę. – wygłosiłeś z dumą, przyciągając ją do siebie. – Lenka, poznaj moich rodziców. – dodałeś z pokrzepiającym uśmiechem, zauważając przerażenie w jej oczach. 
– My się już znamy, synku. – zachichotała wuefistka. –Witaj słońce. Miło cię znowu widzieć i to w takiej roli. – kobieta objęła cię ramionami, obdarowując ciepłym uśmiechem. 
– Fajnie usłyszeć, że mój syn wreszcie kogoś sobie przygruchał. Tyle lat na to czekałem. – podsumował sytuację były zawodnik, ściskając dłoń twojej wybranki. – Marek. 
– Lena. Miło mi. – odparła dziewczyna, odwzajemniając gest. 
– Tato! – skarciłeś mężczyznę za wcześniejsze słowa. To jeszcze nie koniec.
– Ale za nim to… Dlaczego mnie nie uprzedziłeś Tomaszu?! Upiekłabym choć sernik! – otrzymałeś uderzenie w ramię od blondynki. – A tak to z gołymi rękami goszczę…
– Daj spokój, mamo. – mruknąłeś. – Ja i Lena mamy… Syna. – wyszeptałeś, spuszczając wzrok z obawy o ich reakcje. 
    ***

ret: to znowu my, znowu z tymi wyżej - i się przyznam, że kurde dawno niczego mi się tak dobrze nie pisało - co trochę atencji z dobrej strony robi z ludźmi - do usłyszenia za miesiąc!

Fornalove: Kopnięta widokiem Tomka w warszawskim Torwarze  skończyłam część zaczętą jeszcze przed niedzielnym meczem  i oto mamy kolejną odsłonę losów chłopaków oraz ich towarzyszek ;3 Przyznam, że pisało się całkiem przyjemnie, ale sprawy rodzinne są ciężkie do otworzenia dla mnie, abym była z siebie zadowolona, ale chyba wyszło całkiem nieźle, a państwo Fornal jeszcze tutaj zawojują ^^ Całuję i do zobaczenia za miesiąc ;*